Wczoraj przyszła pora żeby wypróbować mikołajkowy prezent którym sam siebie obdarowałem
Coś pięknego, kocioł jest zarąbisty i jak Tomek pisał, to solidny sprzęt.
Wsad był improwizowany, bez żadnego przepisu. Wypełniłem kocioł warzywami, były dwa buraczki, sporo brukselki, papryka czerwona i zielona po sztuce, jedna papryczka ostra, suszone pomidorki (bez oleju) dwie cebule, kilogram fajnych małych ziemniaczków no i oczywiście kapusta wyłożona przy ściankach i między warstwami składników. Do tego suszone grzybki z tegorocznych zbiorów, spory kawał boczku pokrojonego w małe plastry i wiejskiej kiełbasy krojonej w talarki. Poza tym przyprawy w proszku czyli czosnek, papryka wędzona, pieprz czarny, majeranek i kurkuma. Na koniec dolałem szklankę wody bo gdzieś wyczytałem żeby tak zrobić.
Po załadowaniu kociołek powędrował na półtorej godziny do kominka:
Pichciłem tak aby ogień nie lizał bezpośrednio gara, aby jadło się nie przyjarało. W połowie czasu odwróciłem go o 180° bo w kominku wiadomo, jedna strona grzeje się bardziej niż druga.
Następnym razem skołuję jakąś blachę pod kociołek bo jego nóżki nie bardzo chciały współpracować z rusztem.
Szkoda, że nie w plenerze ale nie ma co narzekać, na stole też nie jest źle. Ważne, że micha wyszła pierwsza klasa i było czym popić
Pycha!