Lecimy dalej. Lodóweczka już podłączona, przewody gazowe na miejscu. Do zamocowania wężyków użyłem uchwytów do mocowania okrągłych peszli w elektryce. Idealnie nadają się do tej roli i można je wielokrotnie zamykać i otwierać. Wszystko podłączone - gaz, 12V do światełka, 230V do grzałki i iskrownik.
A tutaj już po zmontowaniu wszystkiego w całość. Montaż lodówki wyszedł lepiej niż się spodziewałem. Nie jest i nie mogło być idealnie ale jest prosto i nie kłuje w oczy.
Oryginalnie płyta kuchenna spoczywała na szafce opierając się jedynie na frontowej krawędzi i dwóch bocznych. Powodowało to uginanie się płyty gdy tylko cokolwiek cięższego się na niej położyło. Wydłużyłem więc środkową ściankę szafki poprzez dokręcenie do niej kawałka sklejki który stał się podparciem na środku płyty kuchennej. Teraz nie ugina się wcale
Nigdy nie odpalałem kuchenki w tej przyczepie. Podczas jedynego jak dotąd wyjazdu, do Suchedniowa w 2016 roku, strach było ją odpalać bo wąż był padliną, o reduktorze nie wspominając. Ale kuchenka działa jak należy, zabezpieczenia elegancko odcinają dopływ gazu po zdmuchnięciu płomienia

Aha, palników w końcu nie rozbierałem bo nie dałem rady. Próbowałem obrócić korpus tak jak Miron pisał ale nic z tego, za bardzo się zapiekły. Wyszorowałem to wszystko w całości, też jest dobrze.
Założyłem kran z włącznikiem bo tak chciała moja żona. Ja chciałem klasyczny pedał bo uważam, że dzięki niemu można oszczędzić trochę wody a dodatkowo mamy obie ręce wolne podczas korzystania ze zlewu. Na nic moje argumenty...
Plus jest taki, że przynajmniej fajnie tan kran jest zrobiony. Jest dość duży i regulowany w każdej płaszczyźnie, do tego nie był drogi.
No i taki rzut oka na całość. Jeszcze nie ma zasłonek i materacy bo najpierw trzeba odkurzyć a o trzeciej rano średnio mi się chciało
Z przodu widać wywiniętą na ścianę wykładzinę. Jak zbuduję łóżko to obetnę ją na równo z nim, żeby ściana była chroniona tam, gdzie się buciory pakuje siedząc przy stole. W załomie za szafką kuchenną będzie stał zamocowany kibelek ale to w dalszym ciągu przyszłość. Na razie zapakuję go do auta i postawię na miejscu po przyjeździe na miejsce.
Zabawa skończyła się sprzątaniem wszechobecnych narzędzi, śrubek, wkrętów i wszelkich dupereli jakie walają się podczas remontu. Z samego rana "wieloryb" po raz pierwszy od ponad roku opuścił swoją kryjówkę, gdzie już niemal zapuścił korzenie. Potwór się wynurzył...
Kilkukilometrowa trasa na stację diagnostyczną była czystą przyjemnością. Przyczepa prowadzi się świetnie, nie szarpie a płynie za holownikiem. Już nie mogę doczekać się jakichś ciekawszych nawierzchni, np. na Mazurach
Budka przeszła badanie bez problemu choć diagnoście nie podobało się przezroczyste światło oświetlenia tablicy rejestracyjnej, co akurat było do przewidzenia. Sprawdzono dokładnie podwozie oraz działanie hamulców po czym Panowie stwierdzili, że wszystko OK i otrzymałem to po co przyjechałem:
A więc można jechać w trasę

Jutro dziewiczy rejs, napinka jest już niesamowita.
Na tym na krótką chwilę kończą się zmagania ze 132, teraz trzeba odpocząć a po przyjeździe zająć się innymi, zaniedbanymi sprawami...