Jeździłem niebieskim. Pamiętam, że jakkolwiek by się nie przykręciło kierownicy (rogów), to było zagrożenie tym że się "wywinie" do przodu przy mocnym hamowaniu. Chyba miałem zjechane te ząbki na "rogach" po prostu. Wycieczki w teren uskuteczniałem w niebieskim ortalionie

No i był to obciach bo ta bardziej na czasie młodzież miała górale, a młodsze plemię - BMX-y.
Z perspektywy czasu - na rekreacyjne toczenie się, jak również użytkowe codzienne jeżdżenie - super rower.
Żeby nie było - jeździłem nie całkiem swoim, a siostry rowerem

Ja miałem "Salto" (akurat to rower typowo dla dziecka). Czasem pomykałem też "Uniwersalem" brata - męskim rowerem bez przerzutek.
A frajda z jazdy rowerem, była bo:
- koraliki na szprychach
- dynamo - im więcej się z siebie dawało, tym lepiej lampka świeciła

- plastikowy "prztykacz" na szprychy
- takie warczące ustrojstwo z manetką na uchwyt kierownicy - no prawie się czułem jak dzisiaj na XJ-cie
